Zapisy dla kobiet na internetowy program Od taty do Ojca.
Nazywam się Sylwia Kulesza. Moją pracą jest wspieranie innych w procesie odzyskiwania siebie po trudnym dzieciństwie. Jestem terapeutką traumy i psychoterapeutką somatyczną w trakcie szkolenia.
Wtedy jeszcze myślałam, że ona wystarczy.
Pielęgnowałam relację z wewnętrzną matką i wypełniałam się jej bezwarunkową miłością. Tworzyłam i pisałam komunikaty dobrej matki. Zaprosiłam tysiące kobiet, by poszły w moje ślady. Stworzyłam program uzdrawiania matczynej rany i prowadziłam go regularnie przez 5 lat.
U mamy jest tak ciepło i bezpiecznie. Nic nie trzeba robić, by miłość płynęła.
Ona wszystko wybacza, wszystko rozumie, wszystko jest w stanie ukoić.
Tak długo mi tego brakowało! Opiekuńczej, wspierającej części mnie, która zawsze jest po mojej stronie. Trzyma przestrzeń na emocje i pozwala temu, co trudne pokazywać się i odpływać.
Wtedy jeszcze myślałam, że tak może zostać. Że już zawsze będę mogła siedzieć sobie pod ciepłym kocykiem i karmić się tą miłością.
Przyszedł jednak moment, kiedy to ciepło i bezpieczne miejsce zaczęło mnie uwierać. Ciasno było u tej dobrej mamy. Miło, ciepło, ale ciasno. Coś we mnie rwało się do wyjścia, do poszukiwań. Coś we mnie szeptało, że dobra mama nie wystarczy. A dobra wewnętrzna matka szeptała „już czas, możesz odejść, zawsze tu będę dla ciebie, jeśli zechcesz wrócić na chwilę czy dwie”.
Ale ja się bałam. Nie wiedziałam jak. I nie umiałam tego przed sobą samą przyznać.
Wciąż się oszukiwałam. Wciąż uważałam, że dobra mam wystarczy.
Nie widziałam wtedy jeszcze, że w procesie odzyskiwania siebie wciąż nie dopuściłam do głosu swojej tęsknoty za ojcem.
„Zrobię to bez ciebie, tato” –program, dzięki któremu przetrwałam dzieciństwo, nałożył się również na mój proces powrotu do siebie. Uparłam się, że (wewnętrzna) matka wystarczy.
Przesiadywanie zbyt długo w objęciach wewnętrznej mamy, bez dostępu do zdrowej, męskiej energii sprawiło, że stanęłam w miejscu. Przestałam od siebie wymagać. Zatrzymałam się w rozwoju, nie podejmowałam nowych wyzwań.
Bo skoro nie muszę już udowadniać swojej wartości, skoro nie musze zasługiwać na miłość, skoro nie potrzebuję gonić za tym, czego wewnątrz brakuje – bo otrzymuję to w relacji z dobrą matką… To czego trzeba mi więcej???
Z czasem pojawiło się we mnie ważne pytanie: to po co i w jaki sposób ja mam dalej robić rzeczy?
Życie we mnie nie przestawało nawoływać. Coś we mnie chciało iść naprzód. A coś innego ciągle się bało.
Zostałam na jeszcze kolejny rok… aż wyraźnie poczułam, że dość. Że mama mi nie wystarczy. Chcę do świata, chcę po więcej i potrzebuję innego rodzaju energii.
Nie miałam jeszcze pojęcia jakiej, ale wiedziałam, że czegoś nie mam. Czegoś nie umiem, czegoś brakuje.
Uznanie tego braku zaczęło otwierać mnie na relację z wewnętrznym ojcem. Wcześniej go odrzucałam, tak jak odrzucałam biologicznego. Dzięki temu odrzuceniu, wszystko bolało jakby mniej…
Kawałek po kawałku odkrywała się przede mną zupełnie nowa przestrzeń działania:
-nie z lęku, a z miłości
-nie z poczucia narzuconego obowiązku, ale z poczucia odpowiedzialności za siebie i innych
-nie z obawy przed karą, czy niechcianymi konsekwencjami, ale z miłości do siebie i innych
Zrozumiałam, że jakości takie jak: wytrwałość, pracowitość, zaangażowanie, dyscyplina, inicjatywa, kojarzyły mi się z przemocą, kontrolą, przymusem. Moja wewnętrzna dziewczynka chciała dogrzewać się w obecności akceptującej, przyjmującej i nieoczekującej niczego w zamian mamy.
Nie miałam dobrego wzorca tego, jak to jest wymagać – bez presji, oczekiwać bez narzucania, motywować bez straszenia.
I wtedy zaczął pojawiać się nowy, kochający, ale zdecydowanie silniejszy głos w moim wnętrzu. „Już wystarczy ciućkania, jesteś silna, czas wstać”.
„Tak tak, możesz się rozpaść, wiem, że to boli, byłaś w tym tyle razy. Masz te trudne emocje, ale teraz już w to nie wchodź, nie trzeba już więcej.”
„Tak, wiem, że się boisz, jak coś się stanie, będziesz płakać z mamą, ale teraz potrzebujemy się ogarnąć, bo samo się nie zrobi, a przecież zależy ci na tej sprawie, prawda?”
Podążanie za tym „nowym”, silnym głosem dodawało mi odwagi i poczucia sprawczości.
Odzyskiwałam zaufanie do siebie, do tego, że sobie poradzę nawet, jak coś jest trochę trudne. Ta sprawczość była inna, niż to, co znałam wcześniej. Nie wynikała z poczucia zadaniowości, ale z głębokiego osadzenia w sobie. Działanie pod wpływem tego nowego głosu nie męczyło mnie, a wzmacniało.
Zaczęłam odzyskiwać męskie jakości, a raczej oczyszczać je i integrować.
Uznałam swojego ojca:
-biologicznego – wraz z całym bólem, pustką i rozpaczą, które dotąd tłumiłam udając sama przed sobą, że „poradzę sobie bez niego”.
-wewnętrznego, który kocha i wyciąga z objęć mamy do świata. Stawia kolejne wymagania, prowadzi na kolejną górę po chwilach odpoczynku.
-boskiego – który kocha bezwarunkowo, ale ma dla nas plan większy niż to, do czego się przyzwyczailiśmy. Wspiera w drodze, jeśli zdecydujemy się ruszyć z miejsca. Ale nic nie robi za nas. On już jest wielki, więc nie musi wzrastać. Chce za to mojego i Twojego wzrostu. Rozkwitu. By przejawić ten cały wspaniały potencjał, jakim nas obdarzył.
Przepraszam Cię, Kochana, jeśli kiedyś, będąc w mojej przestrzeni uwierzyłaś, tak jak ja w to długo wierzyłam, że dobra matka wystarczy.
Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Wtedy nie miałam do tego dostępu. Wtedy bolało mnie mówienie o ojcu i lękało mówienie o Ojcu.
Już mogę.
Teraz wiem.
Choć nadal jestem w drodze.
Idziemy razem?
Jeśli chcesz skorzystać z mojej wiedzy i doświadczenia związanego z procesem uzdrawiania ojcowskiej rany, dołącz do warsztatów on-line dla kobiet Od taty do Ojca.
Przed nami ostatni dzień naboru (tylko do północy 14.10.25.)
Kolejna edycja za rok o podobnej porze.
Z miłością, Aurora
