Impresje powyjazdowe
Wakacje oraz czas bezpośrednio powakacyjny pisany był różnymi wydarzeniami. Oto krótkie wspomnienie.
Przede wszystkim uczestnicy wyjazdu lipcowego wspominają jeszcze różnorodność doświadczeń z nim związanych. Doświadczenie Medjugorie – Góra Kryzowac ze wspólnie odkrywaną Drogą Krzyżową i wieczorna adoracja Najświętszego Sakramentu w gronie kilkuset pielgrzymów. Wyjazd do Dubrownika na umówione spotkanie z naszymi parafianami, risotto di mare – i to tańsze i to nieco droższe – jedzone w kila osób. Potem nocny powrót do hotelu, zgubiona droga, oszalały GPS, karkołomne zawracanie busem na wąskiej dróżce w wysokich górach…..
Trasa 7000 km w dwa tygodnie przebiegała przez 7 krajów, a każdy z nich jest inny. Serpentyny w Bośni-Hercegowinie zakończone na wysokości 1 km nad poziomem morza i przejście graniczne – poza Schengen. Przywitała nas krowa, jedyna strażniczka, zanim z cienia wyszli upoważnieni do kontroli urzędnicy i mundurowi. Czarnogóra – powrót do zapomnianego języka rosyjskiego (uwaga angielski i niemiecki są w niełasce u prostych właścicieli i obsługi restauracji) Albania – kraj wielu kontrastów i szybkości. W pigułce wieś z naszych lat 60-70, stolica przywołała wspomnienie szarego miasta polskiego w latach 80-tych. I Saranda – spotkanie codzienności z zagranicznym kapitałem. Niesamowity kontrast zapóźnienia ze strefą dla turystów. Tak widzieliśmy ten przepiękny kraj z perspektywy tranzytu.
Grecja – gorąco, cicho, pięknie i urokliwie. Dopóki nie wjechaliśmy do Aten – tam koniec cywilizacji. Pamiątki starożytności w maglu zbankrutowanego miasta. Ciasno, brudno, śmierdząco. Nasze mamy mocniej ujęły dzieci za rączki. Ojcowie bardziej się rozglądali…. Z Akropolu (41 st. C) woleliśmy wracać metrem, aby sobie zaoszczędzić widoków, zapachów, ścisku ….
Na szczęście niedaleki Korynt pozwolił się zatrzymać. Schludne miasteczko, z miejscami do siedzenia, dobrą pizzą no i Kanał Koryncki (niesamowite wrażenie). Grecja nakarmiła nas także wspomnieniem Termopil – szkoda, że byliśmy tylko pod pomnikiem Leonidasa i jego sojuszników ( ta część została dostawiona później), że byliśmy w miejscu gdzie zginął ostatni z bohaterów. Jednak ta ziemia przemawia wielkością ofiary i miłości do miasta – ojczyzny, kultury, cywilizacji. Ciekawe doświadczenie i……
Meteory – kompleks klasztorów prawosławnych. Cudo, które podziwiane nocą z balkonu robi niesamowite wrażenie. Wjazd serpentyną (podziwialiśmy sprawność kierowców autobusów, także z Polski) rozpoczął w nas otwartość na to przedziwne dzieło bosko-ludzkie. Trzeba tam być, aby smakować tę symbiozę ostrożnej hojności i cichej wdzięczności. A w jej cieniu wielkie sprawy.
Potem powrót przez ciekawą Serbię, urokliwą Bułgarię i Węgry. Tak, chyba bardziej swojsko się poczuliśmy. I chociaż ku naszemu zdziwieniu i radości na wszystkich punktach kontrolnych dowód z orzełkiem budził szacun (warto tego doświadczyć), to jednak jest coś w tym, że Polak – Węgier dwa bratanki (w katedrze poloniki, architektura, kultura zachowania…) Dwa nieplanowane dni w Budapeszcie mile zapisały się w naszej pamięci.
Powrót przez Słowację i Czechy, ….. tranzyt. Chyba koniecznie szybko chcieliśmy te kraje przejechać.
Tak zakończyła się 14 dniowa wyprawa 12 osób, z których najmłodszy miał 5 lat.
Z różnych powodów nie udało się zorganizować zakończenia roku szkolnego, dlatego w głowie rodziło się pytanie co zamiast.
Pytania dzieci o Energylandię pozwoliło znaleźć odpowiedź. Wyjazd we wrześniu, z jednym noclegiem. Ale jakim. Spaliśmy jak prawdziwi Indianie w Tipi (nie ważne, że zamiast ogniska był piec z możliwością klimatyzacji). Jednak brawa dla pomysłodawcy takiego rozwiązania. Śniadanie – nie, nie z bizona czy inne menu rodem z prerii, ale stół szwedzki załatwił sprawę. Wzmocnieni na ciele i z coraz większą niecierpliwością udaliśmy się do głównego celu, a tam co atrakcja to lepsza i nawet ci, którzy uważali, że nie dadzą rady – dali. Najważniejsze i najbardziej emocjonujące wyzwania zostały pokonane. Z szumem jeszcze w głowie ruszyliśmy do Wadowic – drugiego celu naszego wyjazdu. Muzeum św. Jana Pawła II postawiło naszym dzieciom i młodzieży trochę pytań – o zamach, o przebaczenie, o wierność, ważność tej osoby. Powrót do domu. W ramiona stęsknionych rodziców.
Ostatni wyjazd – do Karpacza. Taki mały. Tylko 8 osób, w tym 3 ministrantów. Ciekawe przeżycia. Skalne Miasto, to kilka godzin chodzenia z głową nie tyle w chmurach, co pomiędzy skalnymi ciekawostkami. Nigdy nie było wiadome co zobaczymy. Czasem tylko nogi kogoś zabolały. Potem Śnieżka – pierwszy raz od strony Czech i to kolejką. Nogi nie bolały i widoki piękne. Natomiast droga powrotna – chyba dostaliśmy zaćmienia, bo błądziliśmy nie mogąc trafić na właściwe szlaki. Może inaczej są znakowane, a może .. po prostu starość i już nie ten wzrok…. Powrót do Karpacza nocą . Rano atrakcje miejskie – Rolly Coster, dobre lody, potem wodospad w Czechach i do domu.