Byliśmy także w Fatimie
Za nami już czwarty obóz organizowany przez parafię dla naszej młodzieży. Tym razem wyjechaliśmy w 12 osób. Obóz trwał 15 dni. Spośród wielu ciekawych miejsc, kryjących w sobie przedziwne tajemnice historyczne (Gibraltar, Barcelona, Paryż, Granada), społeczno-polityczne (Gibraltar i Barcelona) szczególną uwagę zwróciliśmy na dwa wielkie sanktuaria Maryjne w Fatimie i Lourdes. Przede wszystkim Fatima miała dla nas znaczenie ze względu na setną rocznicę objawień oraz niedawną beatyfikację dójki pastuszków – bł. Hiacynty i Franciszka. Byliśmy tam w niedzielę uczestnicząc w wielojęzykowej mszy sprawowanej dla pielgrzymów na placu przed bazyliką. Miło było usłyszeć Ewangelię czytaną także w języku polskim. Niezwykły wymiar miało nasze podążanie do domów fatimskich pastuszków, które są usytuowane w wiosce leżącej niedaleko dzisiejszej Fatimy. Tam w ogródku w cieniu domostwa Franciszka i Hiacynty można było na chwilkę usiąść i zastanowić się nad przesłaniem, które Pani powierzyła małym dzieciom. Potem wieczorny różaniec prowadzony w wielu językach świata – bliskim nam polskim, niemieckim czy słowackim oraz bardziej egzotycznym – koreańskim i chińskim. (Jak ewangelia obiegła świat, także orędzie fatimskie za nią pospiesza.) Fatimski etap skończyliśmy około 23.00 procesją ze świecami, niosąc światło podążając za krzyżem.
Inaczej było w Lourdes. Równie wielka bazylika, przepiękny plac przed nią. A jednak nogi same niosły na miejsce objawień – do groty. Chyba każdy chciał doświadczyć cudu, bo nasze ręce same się wznosiły do masabielskiej skały gładząc ją i „zanurzając się” w w wodzie po niej spływającej. Potem modlitwa w ciszy i w tym miejscu i w bazylice. Wspólny obiad w słonecznym miasteczku i nasza msza św. w jednej z kaplic.
Niemniej ważne były doświadczenia piękna i ogromu oceanu. Szkoda, że był tak zimny. Woda otuliła nas na maksymalnie 15 min. Potem nie było śmiałka, który chciałby ponownie zmierzyć się z jej zimnem. Lepiej było poleżeć na plaży w promieniach słonecznych ( a nam ich nie brakowało).
Gibraltar powitał nas swoim majestatem znakiem , jak na ironię, były małpki. Jedynie szkoda, że nie wszyscy mogliśmy wjechać na Skałę i podziwiać słupy Herkulesa. Inni w tym czasie zwiedzali Alhambrę z jej ożywczym tchnieniem wilgoci pośrodku pustkowia
Zupełnie innym doświadczeniem był Paryż. Jego ogrom sprawił młodym piechurem niezwykłą trudność, ale cóż trzeba było przesiąść się z wygodnego samochodu na auto-nogi, Jedynie wesołe miasteczko mogło pocieszyć niepocieszonych trudem zwiedzania. Nawet Luwr nie zrobił takiego wrażenia jak „dom strachu” w wesoym miasteczku. Następnego dnia inne przestrzenie francuskiej metropolii i nowy blichtr miasta na Polach Elizejskich z jego drogimi maskotkami – salony samochodowe, wolno stojące lamborghini i inne.
Z Paryża to tylko żabi skok do Wawrowa. Tutaj przywitały nas szczęśliwe twarze naszych najbliższych.